Niestety, pomimo narodowego fetyszu Goldeneye, który niestety wynika z naszych odwiecznych kompleksów (nie będę wątku rozwijał), ten flim jest jak na Bonda bardzo słaby (choć trafiły się jeszcze słabsze odcinki). Mało tego, to nie jest nawet dobry film sensacyjny, choć na pewno (i niestety) bliżej mu klimatem do zwykłego kina akzji zza Oceanu niż do dawnego Bonda. Bo jedyna tak naprawdę scena, którą można uznać za bondowską, to ta w kasynie w Monte Carlo. I to wsio, jeśli chodzi o czar starego Bonda. Reszta to średnio udany konwencjonalny film sensacyjny, w którym fabuła nie do końca się klei (np. po co Bondowi samochód z gadżetami, jeżeli leci on do St. Petersburga, a i tak w ogóle z tych gadżetów nie korzysta???). Poza tym Petersburg jako miejsce akcji dla filmów z Bondem, to nie jest szczęśliwa lokalizacja, za mało tu egzotyki i radujących oczy krajobrazów, a przecież za to też lubiliśmy Bondy. Chociaż muszę pochwalić scenę pościgu czołgiem - ta się akurat udała. Nie można wiele dobrego powiedzieć o nowym wówczas odtwórcy Bonda, który gra jakby połknął kij; niewiele lepszy jest w następnym filmie, dopiero w Świat to za mało gra przyzwoicie, ale ciągle nie rewelacyjnie na tle Wielkiego Szkota i Anglika. Do Australijczyka i Walijczyka też mu trochę brakuje. Zdecydowanie braku mu oryginalności, własnego pomysłu na postać Bonda; to po prostu średnio udany mix Connery'ego z Moorem. A nie jest to aktor zły, co pokazał w wielu innych obrazach. Sean Bean jako Zły też się nie popisał. To aktor szekspirowski i niestety zagrał tak jak aktor szekspirowski deklamując z egzaltacją swoje kwestie. W sumie najlepiej wypada Famke Jansen jako bad girl, grę "naszej" Izy taktownie przemilczę. No i oczywiście świetnym posunięciem było zatrudnienie Judy Dench w roli M - to absolutnie wybitna, profesjonalna aktorka. Jak wspomniałem nie jest to najgorszy Bond, Jutro nie umiera nigdy jest jeszcze słabszy i to pomimo, że jest tam więcej scen akcji, a Brosnan nieco mniej sztywny.